Leonore Tiefer, psycholog i seksuolog o specyficznym spojrzeniu, napisała zbiór esejów o ciekawym tytule: „Seks nie jest naturalnym aktem”, opublikowaną w 1995. Twierdzi ona, że męską seksualność przejęła „zmedykalizowana” pogoń na doskonałym penisem. Autorka nie jest z tego powodu szczęśliwa, a jej spojrzenie ma sobie wiele prawdy. Poszukiwanie perfekcji męskich genitaliów raczej motywowane jest chęcią osiągnięcia pewnych profitów niż troską od strony zdrowotnej. Autorka definiuje perfekcję penisa jako jego idealną funkcjonalność – gdy penis bez trudu osiąga erekcję na każde życzenie. (Nie mówimy tutaj o procedurach powiększania.) Jaka jest więc, możemy spytać, rola lekarza w stymulowaniu pożądania i oczekiwań idealnej erekcji za każdym razem?
Po pierwsze, zawód lekarza używa dwuznacznych i mylących dowodów na wyjaśnienie emocjonalnych i interpersonalnych powodów zaburzeń erekcji. A gdy już zaczyna się od propozycji, że seks to nic więcej niż wrażliwość nerwów, rozluźnienie mięśni, wzrost ciśnienia i zmiany w przepływie krwi, szybko dojdziesz do oczywistego wniosku, że erekcja jest ekwiwalentem pożądania seksualnego i że osiągnięcie jej to kontrolowany proces, w którym nauka może i powinna mieć swój udział. W końcu przecież czy nie wymaga się od nas, mężczyzn, abyśmy mieli erekcję zawsze wtedy, gdy chcemy? No tak, może racja, Ale jeśli seks jest procesem o głębokim znaczeniu interpersonalnym i płynie z serca, raczej niż z jąder, wówczas erekcje są jedynie następstwem związku. A gdy erekcja się nie pojawia, to zwykle związek leży u podstaw problemów. Zmedykalizowanie tego problemu i stwierdzenie, że można go zawsze wyleczyć za pomocą chemii, odrywa erekcje od związku i w pewnym stopniu uprzedmiotawia kobietę, która zostaje sprowadzona do roli obiektu męskiej przyjemności. (Nawet jeśli ona może nie chcieć badać problemów w związku, które wpływają na erekcję partnera.)
Tiefer uważa, że Masters i Johnson – nawet jeśli mówią o stosunku jako efekcie wypełnienia krwią tkanek gąbczastych penisa i niezależnych od woli skurczy mięśni – rozumieją, że pacjentem w przypadków zaburzeń seksualnych jest para. Jakże czasy się zmieniły! Niestety, w czasach obecnych pacjentem jest penis.
Gdzie w takiej sytuacji znajduje się kobieta? Podczas gdy większość kobiet naprawdę lubi twardsze i dłuższe erekcje i może w związku z tym okazywać odrobinę niezadowolenia z powodu zażywania Viagry, chemicznie wywołane erekcje nie stymulują dyskusji na temat problemów z erekcją. Co gorsza, mężczyźni nie biorą wówczas odpowiedzialności za swoje erekcje (lub ich brak), a erekcja staje się przedsiębiorstwem udziałowym pomiędzy mężczyzną, jego lekarzem i jego Viagrą. Czy to dlatego, że urolodzy to w większość mężczyźni, którzy rozumieją, że mężczyźni nie chcą rozmawiać o związkach? Czy dlatego właśnie oferują pacjentom Viagrę, by mogli oni zaakceptować, że nie są winni problemów z erekcją? Pacjent ma problem z naczyniami krwionośnymi w penisie, można to naprawić. Temu medycznemu spojrzeniu na zaburzenia erekcji wiele brakuje. Może pomaga mężczyźnie poczuć się bardziej męskim, ale nie pomoże mu z jego uczuciami, umiejętnościami łóżkowymi i brakami w związku. Tylko terapia u seksuologa może to osiągnąć.
Czy to radykalne stanowisko jest właściwe, usprawiedliwione? W latach 1987-1989 Massachusetts Male Aging Study zbadało ponad tysiąc mężczyzn w wieku pomiędzy 40 a 70 rokiem życia. Były to obszerne badania, które zakładały zarówno testy fizyczne, jak i psychologiczne. Skierowany do badanych kwestionariusz był podstawą wniosków na temat męskich możliwości erekcji. Badania dowiodły, że większość problemów z erekcją wywołana jest problemami naczyniowymi i jest to bardziej powszechna sprawa, niż się powszechnie myśli (dotyczy 5% mężczyzn w wieku 40-70 lat). Wydaje mi się, że późniejsze dowody wykazały wzrost tych wartości, pewnie w związku z szerszymi badaniami i większą otwartością.
Co dziwne, badania MMAS dowodzą, że większość mężczyzn powyżej 40 roku życia cierpi na jakąś formę impotencji. To ona pewno idealna podstawa do tego, by proponować leki pacjentowi, a jednak dokładne studia MMAS doprowadziły do innych, bardziej sceptycznych wniosków, sugerujących, że na rezultaty kwestionariusza wpłynęły same pytania, z których jedno to: „Jak bardzo usatysfakcjonowany jesteś swoim życiem erotycznym?” Jeśli odpowiedź na pytanie będzie inna niż „całkowicie usatysfakcjonowany”, wówczas respondent zostanie uznany za cierpiącego na minimalne zaburzenia erekcji. Zgodnie z obserwacjami autorki, twardy jak skała penis nie jest konieczny do dobrego seksu. Tłem sytuacji jest zatrudnienie autorki przez dr Melmana – urologa z Montefiore Medical Center w Nowym Jorku, aby zbadać pacjentów z zaburzeniami erekcji. W przeciwieństwie do Tiefer, Melman twierdzi wyraźnie i jednoznacznie, że mężczyźni chcą i potrzebują erekcji do dobrego seksu, poza tym jest ona częścią ich tożsamości, męskości, tego, kim są. Zarówno oni, jak i ich żony, są zadowoleni z leczenia Viagrą.
Melman zgadza się z faktem oddziaływania problemów w związku na mężczyzn oraz z faktem, że umożliwienie im osiągania erekcji nie wyleczy tych problemów. Z drugiej strony wyraża jednak wątpliwości co do terapii seksuologicznej. Autor twierdzi, że nie uzyskał rzetelnych danych odnośnie pozytywnych efektów leczenia od różnych seksuologów i nie posiada obiektywnych dowodów na to, że taka terapia faktycznie przywraca mężczyznom erekcje. Mężczyźni chcą efektów – chcą erekcji – i chcą ich szybko. Viagra umożliwia spełnienie tych żądań. Czy to ma znaczenie? Być może tak, a być może nie.
Moim zdaniem problemem nie jest „medykalizacja” zaburzeń erekcji, lecz fakt, że bardzo niewiele ludzi rozmawia na temat swojego związku, czy istnieją w nim problemy z erekcją, czy nie. Według mnie problem odnosi się bardziej do „medykalizacji” samej erekcji i do zdejmowania z mężczyzn odpowiedzialności za ich własne zdrowie seksualne. Producent Viagry – Pfizer, przeprowadził badania ankietowe, zatytułowane „Seksualne Zdrowie Mężczyzn”. Kwestionariusz zawiera zaledwie 5 pytań, przy czym jeśli mężczyzna uzyska mniej niż 22 na 25 punkty, sugeruje mu się wizytę u lekarza, gdzie zapewne pacjent będzie nalegał, aby przepisał mu Viagrę. Istnieje jednak ogromna różnica pomiędzy zaburzeniami erekcji, które są prawdziwym problemem, a zwykłym poczuciem braku satysfakcji seksualnej, ponieważ twoja erekcja nie jest już zawsze tak twarda, jak chciałbyś aby była.
Co jednak z teorią o braku dowodów na potwierdzenie tezy seksuologów, że większość zaburzeń erekcji ma podłoże psychologiczne? Psychiatra, John Bancroft, dyrektor Instytutu Kinseya, napisał artykuł o tytule „Mężczyzna i jego penis”, opatrzony podtytułem: „Związek zagrożony?” Daje w nim wyraz obaw odnośnie ignorancji i unikania tematu emocjonalnych aspektów impotencji, zarówno jej przyczyn jak i efektów. Pisze o tzw. unaczynieniu ponownym (rewaskularyzacji), implantach penisa (silikonowe implant) oraz leczeniu farmakologicznym, które mają ogromne, negatywne skutki. Autor zaobserwował, że zasadniczą podstawą (moje słowa) męskiej seksualności jest relacja z jego penisem. Przykładowo, oczywistym faktem jest to, że męskie postrzeganie własnego penisa (np. czy jest duży czy mały) często nie ma związku z jego faktycznym rozmiarem: wszystko tkwi w umyśle. Pomyśl teraz jak erekcja może wpłynąć na sytuację, której posiadacz penisa nie rozpoznaje lub też nie akceptuje. Jeszcze raz: penis całkowicie może odmówić posłuszeństwa właścicielowi w pewnych przygodach seksualnych, jakby oceniał, co jest dopuszczalne, a co nie. Wszystko to sugeruje, że problemy w erekcją nie są wyłącznie problemem fizjologicznym. Penis w stanie erekcji, podobnie jak penis w stanie spoczynku, opowiada pewną historię o mężczyźnie i jego motywach.
W skrócie, lubię podkreślać, że penis nigdy nie kłamie. On opowiada prawdę, bez względu na to, czy mężczyzna chce słuchać, czy nie. Bancroft dochodzi do smutnego wniosku, że zrozumiał wagę związku pomiędzy mężczyzną a jego penisem, aczkolwiek w czasach obecnych wysoko rozwinięta medycyna wydaje się ten związek odrzucać. Jedenaście lat później Bancroft powiedział, że nie martwi się tą sytuacją już tak, jak kiedyś, chociaż wielu urologów nadal skupia się na samym penisie, nie myśląc o mężczyźnie, który jest na jego drugim końcu.
Przyjmijmy na chwilę, że przemysł medyczno-farmaceutyczny, jak również grono urologiczne, które współtworzyło razem z nim przemysł zajmujący się męską erekcją, mają lepszą intuicję w podejściu do związku pomiędzy mężczyzną i jego penisem niż sądzą terapeuci? Penis jest złożonym, choć dobrze zbadanym i zrozumianym organem ludzkiego ciała i można zmieniać jego funkcjonowanie za pomocą Viagry – prawda jest taka, że większości mężczyzn to się podoba. Jeśli lubią Viagrę, to na pewno zapałają jeszcze większym afektem do Cialis, który jest lekiem zażywanym raz dziennie i zapewnia erekcję na życzenie – coś, co dosłownie odmienia życie mężczyzn z zaburzeniami erekcji.
Nietrudno dostrzec, że mężczyzna, który traci potencję, czuje jakby stracił część swojego umysłu, swojej tożsamości: nie może już trzymać w ręku swojego twardego penisa, nie może też go używać, a co za tym idzie – nie może mieć wytrysku. To potężne symbole męskości, a problemy z erekcją są niezwykle ważnym zagadnieniem dla mężczyzn. Mężczyźni w obecnych czasach rzadko są postrzegani jako męscy wyłącznie na podstawie możliwości utrzymania, zbudowania domu, umiejętności walki wręcz czy tego, że potrafią wykopać studnię. Kiedyś te umiejętności określały mężczyznę w oczach społeczeństwa i partnerki, zaś obecnie technologia i maszyny przejęły tradycyjne obowiązki mężczyzn, zabierając im dawne źródła, z których czerpali swoją tożsamość. Czy to oznacza, że symbole męskości takie jak penis w stanie erekcji są ważniejsze niż kiedykolwiek w walce mężczyzny o możliwość identyfikacji? Wiem, że gdy ja cierpiałem na zaburzenia erekcji, czułem, że moje życie jako mężczyzny w pewien sposób się skończyło, a problemy z erekcją odebrały mi wszystko, co ceniłem najbardziej: mój szacunek do samego siebie, możliwości seksualne, intymność, poczucie męskiej siły i obecności w świecie. Tak, my mężczyźni na pewno postrzegamy naszą męskość w kontekście naszych penisów.
To zorientowane wokół penisa podejście do życia może być wrodzone lub wyuczone. Jeśli jest wyuczone, wówczas można się go „oduczyć”. To kultura określa męskość, a wzmacnia ją pierwsze doświadczenie seksualne większości mężczyzn. Masturbacja, zgodnie z tą teorią, jest ogłoszeniem niezależności chłopca (od kobiet?) i skupia męskie pożądanie w penisie, nadając mu następnie centralną rolę w definicji męskości. Rola ta jest na tyle ważna, że możliwość uzyskania erekcji jest jedną z najważniejszych, jeśli nie najważniejszą, oznak męskości i męskiej siły.
Przy tak potężnym nacisku, by stawiać penisa w centralnej części pojęcia męskości, nie dziwi, że ten organ stał się przedmiotem psychoanalizy, analizy politycznej oraz współczesnej „medykalizacji” przez „przemysł erekcyjny”. Każdy z tych typów analizy może być pojmowany jako próba nadania intelektualnego i emocjonalnego sensu zajmującemu i niezwykłemu związkowi mężczyzny z jego penisem. Oczywiście Freud odegrał znaczący wpływ na społeczne postrzeganie penisa, ale zjawisko określane przez nas mianem „medykalizacji” może mieć jeszcze większy wpływ. Co to oznacza? Odnosi się to do sposobu, w jaki penis stał się dodatkiem do innych branż – głównie branży medycznej i farmakologicznej. Kiedy urolog i leki stają się pierwszą deską ratunku dla mężczyzny z zaburzeniami erekcji, mężczyzna zostaje schwytany w ich kleszcze, a relacje pomiędzy nim a jego penisem zmieniają się. W pewnym stopniu traci on kontrolę nad własnym interesem… oddaje część władzy innym mężczyznom, organizacjom i korporacją o wiele bardziej potężnym od siebie.
Zmedykalizowany penis ma zaledwie około dwóch dekad, a okres, w którym Viagra jest dostępna – jeszcze mniej. Podczas, gdy nauka bezapelacyjnie pomogła mężczyznom z problemami z impotencją lub zaburzeniami erekcji, długoterminowe konsekwencje zażywania inhibitorów PDE-5 na gospodarkę komórkową penisa muszą być dopiero zbadane. Przykładowo, czy nie może być tak, że wystawienie na te związki wymuszą nadprodukcję PDE-5 przez organizm? Nie wiemy, jaki efekt będzie to miało na własną równowagę chemiczną męskiego organizmu, ani na jego zachowania seksualne. W istocie, mężczyzna będzie mógł trzymać swojego penisa, wzwiedzionego lub nie, w ręku i będzie wiedział, w jakim związku obaj pozostają. Jeśli będzie miękki, a jego właściciel zechce, by był twardy, po wizycie u lekarza lub zażyciu leku odzyska nad nim kontrolę. Nie zawsze mieliśmy tę władzę i być może powinniśmy być za nią wdzięczni. Mamy w efekcie możliwość obejścia tego, jak nasz penis decyduje za nas o naszych pragnieniach czy życzeniach i wymusić na nim naszą własną wolę.
w istocie dokonano tutaj próby nadania intelektualnego i emocjonalnego sensu zajmującemu i niezwykłemu związkowi mężczyzny z jego penisem
O tym warto rozmawiać